czwartek, 3 września 2009

Wpływ pokera na moje życie

W poprzednich artykułach próbowałem nakreślić ogólny profil typowego pokerzysty – zarówno wygrywającego, jak i przegrywającego. Odwoływałem się do hipotetycznych sytuacji i stosowałem analogie starając się przekazać myśl w sposób zrozumiały i rzeczowy.

W tym będzie inaczej – opowiem konkretnie o zmianach, jakie zaprowadził poker w moim życiu. Tekst ma naturę osobistą, gdyż ujawnię część swoich cech i może w ramach odkupienia za poprzedni artykuł – sam siebie szczerze rozgrzeszę. Istnieje ryzyko, że jakiś zły człowiek wykorzysta to, żeby mnie ośmieszyć, upokorzyć czy dla zasady rzucić kłodę pod nogi. Mam nadzieję, że takowi tutaj nie zaglądają :)

Na samym początku miałem naprawdę kiepskie wyniki. W najbardziej dramatycznym momencie mój kapitał startowy skurczył się do 14$ - prawdopodobnie, gdybym wtedy zbankrutował po dwóch tygodniach gry to rychło zakończyłbym przygodę z pokerem. Przez pierwszy miesiąc chłonąłem naprawdę sporo wiedzy teoretycznej i po każdej sesji zadawałem sobie pytanie „co robię źle, skoro tak mi słabo idzie?”. Pokora i samokrytyka sprawiła, że uparcie szukałem sposobu na polepszenie własnych umiejętności – w filmach instruktażowych, artykułach, programach wspomagających grę (PT3, HM). Patrząc dzisiaj na ten okres wydaje mi się, że wykonałem naprawdę ciężką pracę - zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że jej wyniki w pierwszym miesiącu były bardzo słabe. Kiepskie rezultaty mojej gry, jak się po głębszej analizie okazało, były wynikiem fatalnie dobranego poker roomu i hurtowej ilości short stacków chcących się szybko podwoić i uciec ze stołu.

To właśnie pokora i ciężka praca zrewidowała moje poglądy na temat wyjątkowości – jaką wcześniej przypisywałem sobie. Zdałem sobie sprawę, że byłem w dużym błędzie, bowiem wyjątkowym nie można się urodzić. Wyjątkowym można się tylko STAĆ poprzez bardzo ciężką pracę i pokorę. Wybitni sportowcy, wizjonerzy i błyskotliwi biznesmeni potrafiący zrobić coś z niczego – może wszyscy mieli predyspozycje większe niż ich mniej uzdolnieni rówieśnicy, ale z pewnością pracowali bardzo ciężko by osiągnąć sukces i szczyt w obranych przez siebie dziedzinach. Paradoksalnie, pomimo tego, że praca z pokorą towarzyszyły mi każdego dnia podczas pierwszego miesiąca gry - nie czułem się wtedy, ani dziś nie czuję się wyjątkowy. Doświadczenia te pozwoliły mi trzeźwo ocenić, kiedy należy zdystansować się do tego, co robimy i nie przeceniać wartości własnych dokonań.

Dlatego też wracając czasem na stare śmieci (scena quake) poczytać newsy i podyskutować na forum kręcę głową widząc, jak bardzo tamtejsi bywalcy „spinają poślady” i przejmują się nieistotnymi błahostkami, bo ktoś im na czacie napisał, że grają frajersko. Albo, że wygrali turniej o pietruszkę, w którym nie grał żaden zawodowiec. „O, portal gamingowy przeprowadził ze mną wywiad – jestem sławny!”. Wielkie afery i groźby „wjazdu na chatę”, bo jeden na lidze miał złego guida, a drugi wallhacka. Tamtejsza mentalność wpędziła wielu ludzi w autogloryfikację – agresywną i niezwykle zaraźliwą przypadłość, która prowadzi do wielu niesnasek, internetowego kozactwa i nieuzasadnionego stresu – zwłaszcza w stadzie zdominowanym przez nastoletnich samców o podwyższonym poziomie testosteronu i problemach życiowych takich jak nadchodzący sprawdzian w szkole. Dzięki doświadczeniom z pokera potrafiłem po powrocie spojrzeć na ten dziwny trend jak ekipa Monty Pythona na życie człowieka w „meaning of life” i po prostu się śmiać – bo cóż innego pozostaje.

Poker to także świat, w którym nie brakuje pokus. Dlaczego mam nie wejść na wyższe limity i nie próbować szybszego zarobku? Dlaczego nie miałbym wziąć całego bankrollu i próbować go podwoić na ruletce, zarobić krocie w parę sekund?! Dlaczego nie zamienić się przy stole w maniaka, może uda mi się wyblefować wszystkich kiedy będę behind i wciągnąć w pulę, gdy będę ahead?!

Dlatego w świecie pokus trzeba mieć zasady. Kręgosłup moralny. Nie mówię, że wcześniej go nie miałem – wręcz przeciwnie, za punkt wyjścia do bycia dobrym człowiekiem obrałem zasadę „nie krzywdź innych” i niezłomnie się jej trzymam. Sęk jest w tym, że dzięki pokusom, na które bezustannie wystawia mnie granie w pokera mogę lepiej poznać samego siebie i wiedzieć, do czego jestem, a do czego nie jestem zdolny. Dumny jestem z tego, że pomimo chwil zwątpienia w moją grę, słabych wyników i wielu niefortunnych wydarzeń, nigdy nie złamałem własnych zasad. Będąc często pod dużą presją nie zawiodłem samego siebie i wiem, że kiedy w życiu przyjdą pokusy jawnie łamiące moje zasady moralne – będę na nie bardzo dobrze przygotowany.

Pokerzysta to także kowal własnego losu. Nie jestem uwiązany przez umowę z pracodawcą do przychodzenia o konkretnych godzinach na stanowisko, nie mam wyznaczonego urlopu. Sytuacja ta daje mi spore poczucie wolności, ale nie można zapomnieć o odpowiedzialności, jaką niesie ze sobą tak duża swoboda. Jeśli będę się obijał przez cały tydzień (wolno mi), to nic nie zarobię. Jeśli nie będę sobie dobrze organizował dnia, to będę bezproduktywnie tracił czas pomimo tego, że mam go więcej niż większość ludzi. Jeśli będę tylko grał w pokera i zapomnę o niezbędnej edukacji to prędzej czy później się to na mnie zemści. Tak naprawdę każda zła decyzja się na mnie zemści. Dlatego właśnie tak wielu ludzi czuje się komfortowo pracując u kogoś w dużej firmie, gdzie ich odpowiedzialność jest zminimalizowana i nie muszą się martwić o wiele rzeczy, które nie mogą umknąć uwadze człowiekowi w pełni samodzielnemu. Właśnie z tą odpowiedzialnością przez ostatnie pół roku musiałem się obyć – wydaje mi się, że podołałem wyzwaniu.

Dzięki powyższym przemyśleniom, które towarzyszyły mi przez wiele wieczorów, rozwinąłem w sobie umiejętność, którą niezwykle cenię – nauczyłem się analizować samego siebie na wielu płaszczyznach, dokonywać osądów, wyciągać wnioski i być naprawdę samodzielnym i niezależnym człowiekiem. Wydaje mi się, że sporo się we mnie zmieniło przez ostatnie pół roku – i jestem z tych zmian zadowolony.

Drogi czytelniku – jeśli dotrwałeś do końca artykułu tu poświęć mu jeszcze parę sekund dodając poniżej komentarz. Chciałbym mieć przybliżone pojęcie o tym, jak wiele osób czyta moje artykuły. Możesz po prostu się przedstawić, wpisać „hej”, jeśli nic innego nie przychodzi Ci do głowy. Jeśli zaś masz do powiedzenia coś więcej to serdecznie zachęcam – to właśnie dzięki komentarzom moje teksty mają szansę być lepsze, a może przy odrobinie szczęścia trafią niedługo do znacznie szerszej publiki.
Z góry dziękuję.

środa, 2 września 2009

Grzesznicy

Pod tym tajemniczym tytułem kryje się temat, jaki poruszę w poniższym artykule – rozliczę część znajomych, z którymi równolegle stawiałem swoje pierwsze kroki na poletku pokerowym i którzy mieli szansę stać się naprawdę dobrymi zawodnikami. Czego brakło do sukcesu? Każdemu czegoś innego. Oczywiście zachowuję tutaj pełną anonimowość, a jedyny osobami, które będą w stanie rozpoznać opisywanych tutaj delikwentów, będą one same.

Przypadek A. – gdyby mnie nie wkręcił, nie zacząłbym grać w pokera. Lubi turnieje, grę SH i szlifuje swój agresywny styl na NL25. Niestety buduje bankroll bardzo wolno – a to dlatego, że za mało gra. Wydaje mi się, że nie do końca wierzy w swoje umiejętności, bo zamiast w wakacje przygrindować na stolikach to poszedł na tydzień do kiepskiej roboty przygotowywać scenę pod koncert. Ze swoim talentem i już całkiem niezłym doświadczeniem mógłby być spokojnie pełnoetatowym zawodowcem – a więcej czasu na MTT uczyniło by go naprawdę bogatym człowiekiem. Mam nadzieję, że zobaczy w sobie ten potencjał i wykorzysta go na stołach. Więcej systematyczności i dłuższe sesje. Kompetencji nie brakuje.

Przypadek B. – gra już ponad pół roku, wciąż siedzi na NL5, a przy pokerze spędził naprawdę sporo czasu. Czy coś robi źle? Mnóstwo rzeczy. Przede wszystkim jest leniwy – nie uczy się, chociaż głośno o tym mówi, że „zabierze się w końcu za to i za to”, ściąga książki w pdf’ach, do których pewnie nawet nie zagląda. Przegrał 2 kapitały startowe, wpłacił własne pieniądze i na dzień dzisiejszy oscyluje w okolicach zera. Czy jest ratunek dla takiego delikwenta? Tak – bardzo ciężka praca i odpowiedzialność za własne czyny. Często szuka konsultacji w najdrobniejszych szczegółach samemu nie potrafiąc podjąć decyzji – czy może grać na NL2 czy już NL5. Czy grać na tej czy innej platformie. Czy zrobić to czy tamto. Pokerzysta to przede wszystkim człowiek czynu, potem słowa.

Przypadek C. – jego kariera była tyle burzliwa co krótka. Bystry, ale niezdyscyplinowany umysł pragnący szybkiego bogactwa zaprowadził go od razu na NL25, gdzie po 2 tygodniach uprawiania błogiego hazardu w końcu nieubłagana statystyka wyzerowała jego konto. Chciwość i brak cierpliwości oraz szacunku do matematyki go zwiodły – swojego czasu miał nawet teorię, że należy grać co drugi dzień, żeby wygrywać więcej, ponieważ jak się jednego dnia wygra, to następnego przychodzi downswing, który wszystko zabierze. Grając co drugi dzień unikamy downswingu i pławimy się w luksusach.

Przypadek D. – to gracz, który mógłby być bardzo dobry, tylko chyba nie zależy mu na rozwoju. Jego główne pole pokerowe to freerolle, w których ma już naprawdę niezłe wyniki – regularnie w kasie – tylko jaka to kasa, kiedy użeramy się z bandą idiotów w darmowym turnieju dla paru dolarów/euro na sam koniec? Z takim bagażem doświadczeń i odrobiną teorii mógłby spokojnie uprawiać okazjonalny MTT ze znacznie większymi wygranymi i ogromnymi perspektywami na rozwój i samodoskonalenie. Zamiast tego wieczorne zgarnianie groszy – mam nadzieję, że się to zmieni, potencjał jest duży!

Przypadek E. – świetne wyniki z samego początku, w ciągu 2 tygodni podwoił kapitał startowy, a grał naprawdę mało. Niestety pasja do innej dziedziny zabrała jego czas wolny i ogranicza się tylko do asekuracyjnych freerolli. Fakt, że jest wybitnym umysłem i świetnym programistą sprawia, że potrafi chłodno kalkulować przy stole swoje szanse i nigdy nie angażować się emocjonalnie. Na razie grał za mało by docenić rolę psychologii w pokerze i jego oręż ogranicza się do matematyki. W takim razie co z nim jest nie tak? Ano to, że nie ma ochoty być bogaty – tzn. pewnie ma, ale ta potrzeba nie jest tak silna, żeby poświęcić programowanie na rzecz pokera. Mam nadzieję, że jakimś sposobem wróci jeszcze na zielone pole i pokaże na co go stać – nie znam nikogo innego, kto miałby tak dobre predyspozycje do zostania profesjonalistą.

Jak widzicie w początkowej fazie rozwoju nowego pokerzysty mogą wystąpić różne komplikacje. Jedni mają problemy z matematyką, część z silną wolą, a jeszcze inni nie potrafią się zmusić do bardzo ciężkiej pracy jaką trzeba włożyć na początku we własną edukację. Każdy człowiek ma swoje wady i niedoskonałości - to właśnie dzięki pokerowi mamy szansę okiełznać nasze najsłabsze strony nie tylko przy zielonym stole, ale także w życiu codziennym.